GTA IV: San Andreas Demolka

Demolka to jedna z tych misji w GTA IV: San Andreas, która od pierwszej sekundy daje ci do zrozumienia, że masz przed sobą zadanie, w którym wszystko stanie się głośne, chaotyczne i kompletnie poza kontrolą. Misja zaczyna się spokojnie – jeśli ktokolwiek uważa, że w tej grze istnieje coś takiego jak „spokojny początek”. Niko stoi w Grove Street, oparty o maskę starego zielonego Glendale’a, a Sweet przegląda mapę, którą wygląda jak zapisaną dawno temu przez kogoś, kto ostatni raz aktualizował ją przed wynalezieniem internetu. Ryder, jak zwykle, krąży nerwowo wokół samochodu, komentując wszystko i nic, rzucając swoje słynne teksty, z których połowa brzmi jak kiepski monolog stand-upowy, a druga połowa jak groźba.

Sweet przedstawia sytuację krótko: Los Espectros posuwają się za daleko. Przejmują kolejne tereny, niszczą punkty dostaw, zastraszają mieszkańców i próbują wjechać z butami w miejsca, które od zawsze należały do Grove Street. Sweet podkreśla, że jeśli nie zrobią czegoś dużego, czegoś, co pokaże siłę, Espectros uznają ich za cieniasów. I wtedy pojawia się słowo-klucz: „demolka”. Sweet potrzebuje głośnego sygnału, że Grove Street nie tylko nie zamierza się wycofywać, ale wręcz dopiero zaczyna swoją kontratakową grę.

Plan jest prosty tylko na papierze. Niko ma zniszczyć główną siedzibę operacyjną Los Espectros – stary kompleks magazynowy znajdujący się przy dokach w Bayside. Miejsce trudne, pełne strażników, z ciemnymi zaułkami, które aż proszą o zasadzki. Jest to też ich punkt koordynacyjny, gdzie przechowywana jest broń, pieniądze i sprzęt potrzebny do dalszej ekspansji. Sweet chce, aby całe to miejsce zamieniło się w jedno wielkie gruzowisko, najlepiej z kilkoma dodatkowymi fajerwerkami.

Ryder dostarcza Niko ciężarówkę pełną ładunków wybuchowych. Typowy „prezent od Rydera”: brudna, skrzypiąca furgonetka, która wygląda jakby miała rozsypać się przy najbliższej dziurze w drodze. W środku skrzynki z materiałami wybuchowymi obklejone są taśmą, jakby ktoś je pakował na szybko, nie do końca pewien, czy to legalne, bezpieczne, czy jedno i drugie. Ryder tłumaczy, że ładunki trzeba podłożyć w czterech kluczowych punktach kompleksu, żeby całość rozpadła się jak domek z kart.

Droga do doków to typowa przejażdżka przez San Andreas: auta trąbią bez powodu, piesi przekrzykują muzykę, a ulice zmieniają się z eleganckich alei w dziurawe pobocza w ciągu kilku sekund. Kiedy Niko dociera na miejsce, od razu widzi, że to nie będzie szybka akcja. Magazyny są patrolowane przez uzbrojonych ludzi, a na dachach widać cienie snajperów. Całość wygląda jak obóz wojskowy, tylko bardziej brudny i bez tej całej wojskowej dyscypliny.

Pierwsze podejście wymaga cichego wejścia. Niko skrada się między kontenerami, unikając reflektorów. Pierwszy ładunek trzeba podłożyć pod starą halą spedycyjną, która wygląda na centralne miejsce dostaw. Gdy przemieszcza się w cieniu, słucha rozmów strażników – gadają o jakiejś nowej dostawie broni z południa i o tym, że Grove Street podobno się kończy. Niko tylko zaciska zęby. Przyczaja się, eliminuje strażnika cichym ciosem i zakłada pierwszy ładunek.

Kolejne punkty są trudniejsze. Drugi magazyn jest chroniony bardziej agresywnie – przy wejściu stoją ludzie z karabinami, a jeden patrol krąży po całym terenie w nieprzewidywalnych odstępach. Żeby tam wejść, trzeba wywołać lekkie zamieszanie: Niko wrzuca butelkę, jej stukot odbija się od metalowych ścian i cały patrol idzie sprawdzić hałas. Dzięki temu Niko ma okno czasowe. Zakłada ładunek, ale w tym momencie zauważa go jeden z Espectros i wybucha pierwsza wymiana ognia. Strzelanina jest dynamiczna – osłony z kontenerów, przeładowania w biegu, szybkie zmiany pozycji. Niko wie, że nie może przeciągać tej walki, bo każdy kolejny strzał to ryzyko alarmu na cały teren. Udaje mu się zbiec między skrzynie i uniknąć pełnego wykrycia, choć na plecach czuje ciężar pulsującego napięcia.

Trzeci punkt to mała siłownia polowa – miejsce, gdzie Espectros szkolą swoich świeżych rekrutów. Dwóch chłopaków uderza w worki treningowe, kolejni rozmawiają przy stole z radiem. Niko wchodzi tam bardziej agresywnie, bo wie, że ciche przejście to tu mrzonka. Wyciąga shotgun, robi szybkie wejście i w kilka sekund neutralizuje teren. Zakłada trzeci ładunek i rusza do ostatniego punktu.

Czwarty cel okazuje się najbardziej problematyczny. To główne biuro operacyjne – miejsce z grubymi ścianami, oknami pancernymi i całą ekipą gotową do walki. Niko próbuje obejść budynek z lewej strony, ale zostaje zauważony przez snajpera z dachu. Kula trafia tuż obok niego, odbijając się od kontenera. Wybucha panika – alarm włącza się w całym kompleksie, czerwone światła migają, a strażnicy zaczynają biec z każdej strony. Niko nie ma wyboru – zaczyna desperacką walkę w otwartym starciu. Ukrywa się za murkiem, przeładowuje broń pod presją, likwiduje kolejnych napastników. W końcu przebija się do biura, choć jest to walka bardziej z determinacją niż z przewagą.

W środku szybko zakłada ostatni ładunek. Słyszy kroki – zbliża się większa grupa. Niko odpala zdalne detonatory i biegnie w stronę wyjścia, mając świadomość, że cały budynek zaraz zamieni się w płonący gruz. Gdy wybiega na zewnątrz, zatrzymuje się tylko na sekundę, by się upewnić, że ma odpowiednią odległość. Wciska przycisk.

Eksplozja jest widowiskowa. Najpierw jedna hala wylatuje w powietrze, potem druga zapada się jak zgnieciona puszka. Fala uderzeniowa przewraca kontenery, a ogień odbija się od metalowych konstrukcji. Snajper na dachu spada jak manekin. Cały kompleks zaczyna się palić, a strażnicy krzyczą, próbując ogarnąć chaos.

Niko wskakuje do furgonetki Rydera i odjeżdża, zanim teren zostanie odcięty. W drodze powrotnej nie mówi wiele, bo widzi w lusterku, jak za nim unosi się gigantyczna kolumna dymu, a całe miejsce jeszcze długo po detonacji żyje rykiem ognia i eksplozjami z amunicji.

Po powrocie do Grove Street Sweet tylko kiwa głową – jakby wiedział, że tak to się skończy. Ryder śmieje się pod nosem: „To była demolka, stary, taka prawdziwa, taka nasze klimaty”. Niko zamiast odpowiedzieć tylko zapala papierosa i patrzy w stronę nieba, wiedząc, że to dopiero jedna bitwa w znacznie większej wojnie.

Misja kończy się jasnym przesłaniem: Grove Street odzyskało głos. A Los Espectros właśnie dostało wiadomość, której nie da się zignorować.

PARTNERZY

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz